Lobbyści wypierają PSL z koalicji w kulturowej wojnie
Trwa przeganianie ludowców z koalicji. Przeganiający ich wielkomiejscy progresiści nie mają żadnego pomysłu na polską wieś. Zaproponować jej Jacka Dehnela i Maję Heban? Magdalenę Środę i Michała Rusinka? Wojnę kulturową w wykonaniu lewicy? To gwarantowana mobilizacja polskiej wsi po stronie skrajnej kulturowej i politycznej prawicy. Nawet jak się Tuskowi uda „rozliczeniami” osłabić PiS-owców, na wsi zastąpi ich Konfederacja, a nie partia Razem. Projekt wychowania patriotycznego przedstawiony 15 sierpnia przez Władysława Kosiniaka-Kamysza nie potrzebuje zachwytów, potrzebuje dyskusji. Został jednak przykryty hejtem. I to wspólnym hejtem prawicy (która karze PSL za to, że jest w koalicji z Tuskiem) i lewego skrzydła Koalicji 15 października (szczególnie medialnego zaplecza tego skrzydła), które chciałoby ludowców z rządu Tuska przegonić. Nawet jeśli przegonienie ich z rządu Tuska oznacza powstanie rządu PiS z Konfederacją.
Autorem nowego pomysłu na zdefiniowanie wychowawczej funkcji polskiej szkoły jest zespół stworzony przez Kazimierza Michała Ujazdowskiego (konserwatysta w szerokiej liberalnej koalicji, moja ulubiona tożsamość) i Katarzynę Hall (byłą minister edukacji w pierwszym rządzie Donalda Tuska). Wychowanie patriotyczne zostało przez nich zdefiniowane jako inkluzywne narzędzie odbudowy polskiej wspólnoty. Ma być próbą zatrzymania wojny kulturowej w polskiej szkole. Zakończyć prawicowe czystki i lewicowe kontrczystki. Autorzy projektu wychowania patriotycznego odrzucają „wojnę o szkołę” opartą na prawicowych czystkach i lewicowych kontrczystkach. Nie proponują Miłosza przeciwko Tokarczuk czy Sienkiewicza przeciwko Szymborskiej.
W kanonie lektur ma być miejsce i dla Sienkiewicza, i dla Tokarczuk, i dla Miłosza, i dla Reymonta, a ja chciałbym jeszcze, aby znalazło się tam miejsce dla „niejakiego Rymkiewicza”. Jeśli chodzi o dotowane przez państwo wycieczki uczniów do najważniejszych polskich miejsc pamięci, proponuje się i Oświęcim, i Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, i Muzeum Powstania Warszawskiego, i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Rozumiem nieufność, z którą przywitała ten projekt minister edukacji Barbara Nowacka. Ona nie wie, czy projekt Ujazdowskiego i Hall, tak mocno promowany przez PSL, nie oznacza jakichś przetasowań w koalicji, być może akceptowanych przez Tuska, a być może nie.
Ponieważ Donald Tusk jest alfą i omegą koalicji, oczywiście lepiej było zwrócić się z nowym projektem wychowania patriotycznego bezpośrednio do niego, nawet jeśli oznaczałoby to paromiesięczne odstanie kolejki na „piąte piętro” (w kolejkach na Nowogrodzką stało się równie długo). Czemu jednak urządzać idiotyczną nagonkę, jaka przewaliła się przez polskie media uważające się za liberalne, choć liberalnych mają tam wyłącznie niektórych publicystów politycznych, podczas gdy działy kultury (szczególnie ostro występujące w nagonce na PSL-owców) zostały oddane skrajnie lewicowym absolwentom kulturoznawstwa?
Także ludowcy nie mogą być „paleokonserwatystami”, ale powinni się stać konserwatystami liberalnymi. Ich pomysły dotyczące aborcji czy związków partnerski mogą być ostrożne, ale powinny zaowocować faktycznym kompromisem. Szansę na to dała im paradoksalnie lewicowa minister ds. równości Katarzyna Kotula, proponując jeszcze bardziej ostrożną wersję ustawy o związkach partnerskich (i też będąc za to hejtowana przez lewicę medialną).
Jak to wygląda w USA, zobaczyliśmy na konwencji demokratów. Jej hitem był Tim Walz mówiący: „Jestem weteranem. Jestem myśliwym. Strzelam lepiej niż większość republikanów w Kongresie i mam trofea, które to potwierdzają. Ale jestem też tatą. Wierzę w Drugą Poprawkę. Ale uważam też, że naszym najważniejszym obowiązkiem jest zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa”. Myśliwy? Trofea? To brzmi jak cytat z Bronisława Komorowskiego, który został zarżnięty wspólnie przez prawicę i lewicę, bo nie pasował im do kulturowej wojny. A jednocześnie zrobił w realnej polityce więcej (podpisanie ustawy o in vitro czy ratyfikowanie konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet) i kosztowało go to więcej (bo prezydenturę), niż robią (i niż ich kosztuje) Adrian Zandberg i Jacek Dehnel szlifujący swe czyste ideowo frazy na swych medytacyjnych kocykach. Walz jest za prawem do posiadania broni, a jednocześnie przeciwko lobbystom sprzedającym Amerykanom karabiny szturmowe, którymi w amerykańskich szkołach amerykańscy wariaci mordują amerykańskie dzieci.
Lobbyści tego krwawego biznesu już nazwali Walza „komunistą”, a Trumpa i Vance’a „obrońcami amerykańskich wolności”. Rzucenie przez Tima Walza garści piachu w szprychy kulturowej wojny jest tym bardziej ciekawe, że całą Amerykę ta wojna podmywa i niszczy. Amerykańskie media poinformowały właśnie, że firma Harley-Davidson stanie się kolejną po firmie John Deer (produkującej maszyny rolnicze) wielką amerykańską korporacją, która pod naciskiem prawicowych lobbystów wojny kulturowej zrezygnowała z programu „inkluzji i różnorodności”. A nawet odcięła się od wszelkich projektów obniżania emisyjności i bardziej ekologicznego konstruowania sprzedawanych przez siebie maszyn. Prawicowy pakiet wygrał w ten sposób z pakietem lewackim. Błąd zaowocował błędem, bowiem wcześniej, kiedy to jeszcze było modne i „niekontrowersyjne”, pod dominującymi wówczas w amerykańskim marketingu pięknymi hasłami „inkluzji i różnorodności” wielkomiejscy lewacy (i jeszcze większe grono zwyczajnych oportunistów) starali się postawić stopę na głowach rednecków i zmusić amerykańskich bikerów (raczej anarchicznych) i amerykańskich rolników (bardziej paleokonserwatywnych) do uległości wobec ideologicznych i językowych norm zmienianych i radykalizowanych codziennie przez koleżanki i kolegów z amerykańskich wydziałów kulturoznawstwa.
Zmiana narzucona będzie odrzucona. Poczęstowano harleyowców i rolników z Midwestu radykalną ideologią, więc radykalnie na nią odpowiedzieli. Szkoda tylko, że jednocześnie padła zupełnie podstawowa agenda ekologiczna. Od tej pory amerykańscy bikerzy i amerykańscy rolnicy będą smrodzić bardziej, na chwałę „prawicowych wartości”.
Kto na tym korzysta? Po pierwsze idioci na samym Zachodzie, którzy coraz lepiej się bawią własną dekadencją. Po drugie wrogowie Zachodu, którzy idiotami nie są. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa powiedziała właśnie w wywiadzie dla „Komsomolskiej Prawdy”, że „tysiące mieszkańcy krajów zachodnich oblega rosyjskie placówki dyplomatyczne, starając się po pozwolenia na pobyt w Rosji, gdyż uciekają przed prześladowaniami w swoich krajach za bycie wyznawcami tradycyjnych wartości”. To kłamstwo, ale społeczne zaplecze Trumpa zaczyna w nie wierzyć, podczas gdy kulturowa lewica wciąż nic nie rozumie. Tylko jedno jest pewne, z dekadencji Rzymu zawsze korzystają barbarzyńcy. A my, Polacy, barbarzyńcami już nie jesteśmy. Jesteśmy jedną z peryferyjnych prowincji Rzymu, więc na losie Wiecznego Miasta powinno nam trochę zależeć.
Cezary Michalski