Prezydentura jako środek do osiągnięcia celu, nie cel sam w sobie
Popularne miejscowości dla Kaczyńskiego i Tuska prezydentura to polityczne narzędzie, nie cel. To jeden z instrumentów (wcale nie pierwszoplanowy) zdobywania władzy, a nie władza sama. Dla obu władzą prawdziwą jest po pierwsze panowanie nad partią, po drugie wygrywanie wyborów parlamentarnych i tworzenie rządu. W tej logice obaj wskażą kandydatów swoich obozów w wyborach prezydenckich.
Nasza Konstytucja – nawet demolowana przez ostatnie osiem lat i zasłmiecana rozmaitymi uchwalanymi w momencie tracenia władzy przez PiS „ustawami kompetencyjnymi” – czyni jednak z Polski państwo o ustroju gabinetowo-parlamentarnym. Prezydent nie jest niestety wyłącznie „żyrandolem”, gdyż w konsekwencji pozycji wywalczonej sobie przez Kwaśniewskiego w konstytucji z 1997 roku polskie państwo dotknięte jest syndromem „rozszczepionej, dwugłowej egzekutywy”.
Wracając do kryteriów wyboru prezydenckiego kandydata (rozpoczynając od PiS), Jarosław Kaczyński obiecuje swoim ludziom (a ci za nim powtarzają), że „wymyśli nowego Dudę”, czyli kolejnego politycznego „nołnejma”, który stanie się czarnym koniem kampanii. Można mieć wątpliwości wobec tego „przekazu dnia”.
- Po pierwsze „dawnego Dudę” wymyślił Mastalerek, Kaczyński ten pomysł przejął, politycznie likwidując pomysłodawcę, gdyż tak to się robi.
- Po drugie kontrkandydat Dudy był wówczas nie o jedno, ale o dwa pokolenia starszy od niego, co otwierało młody elektorat na każdego „świeżaka”.
- Kukiz był młodszy o pokolenie, a także na tym skorzystał. Duda o dwa pokolenia wygrał.
„Nowy Duda” dostanie jako konkurentów ludzi młodszych i politycznie silniejszych. Poza tym Koalicja 15 Października ma swoje problemy z rządzeniem, jednak o pełnym zużyciu nie można jeszcze mówić.
- Także pamięć o ostatnich rządach Kaczyńskiego jest świeższa, niż w 2015 roku była pamięć o jego pierwszych rządach z lat 2006-2007.
To wszystko sprawia, że „nowy Duda” będzie miał kłopoty. Jednak znowu, nie prezydentura jest celem Kaczyńskiego, ale partia i rząd. Nawet przegrana jego kolejnego „golden boya” w drugiej turze wyborów prezydenckich, ale z dobrym wynikiem, dałaby mu chwilę oddechu jako liderowi PiS.
- Budowałaby przeciwwagę dla Morawieckiego i każdego innego pretendenta. A już wygrana takiego kandydata byłaby dla Kaczyńskiego zbawieniem. Taki prezydent uniemożliwiłby Tusku rządzenie, a także w perspektywie kolejnych wyborów parlamentarnych.
Dla Donalda Tuska także nie liczy się prezydentura jako cel, ale liczy się prezydentura w kontekście przyszłorocznych wyborów władz Platformy Obywatelskiej i wyborów parlamentarnych za trzy lata. Trzaskowski jest dziś naturalnym kandydatem KO. Ale tak samo naturalnym kandydatem PiS jest Morawiecki, a Kaczyński także nie czuje się tym faktem jakkolwiek związany.
Dla Tuska
Trzaskowski przedstawia jeden problem. Sam nie ma silnej frakcji w PO, jednak wokół niego mogą zgromadzić się ludzie, którzy mając wsparcie nowego, popularnego szczególnie w elektoracie i aparacie Platformy prezydenta państwa, mogą przetrwać personalną czystkę planowaną przez Tuska przy okazji wyborów władz PO. Drugi potencjalny kandydat, Radosław Sikorski, jest cennym zasobem Polski w polityce zagranicznej, ale Tusk doskonale wie, że w PO, Sikorski nigdy nie budował „frakcji”.
- Jeszcze po Tusku jego nieformalną władzę może przejąć każdy. Cezary Michalski