Niedawno odszedł od nas Łukasz Lipiński, ceniony dziennikarz
Śmierć Łukasza Lipińskiego nie była zaskoczeniem. Ciężko chorował od dawna. Zmieniał się fizycznie, od dawna nie wyglądał na swoje 50 lat, chociaż głos pozostał ten sam. Melodyjny, wyważony i refleksyjny.
Tym głosem odpowiadał na pytania o politykę i swój pogarszający się stan zdrowia. Zawód dziennikarza politycznego to bieg przez płotki wydarzeń. W ostatnim czasie Łukasz wciąż pracował, mimo cierpienia, namiętność do analizowania polityki nie osłabła, ale ewidentnie miał do pracy – zatem także do bliskich – wielkoduszny stosunek.
Jakiś czas temu umówiliśmy się na spotkanie, na które z własnej winy nie miałem szans zdążyć. Zadzwoniłem do Łukasza, przeprosiłem. Kilkukrotnie powiedział na różne sposoby, że „nic nie szkodzi”, tonem tak spokojnym, że aż wzruszającym. To były słowa człowieka, który ewidentnie patrzy na codzienne rzeczy już z pewnego dystansu.
Stał go było na wielkoduszność wobec drugiego człowieka i jego tak niemądrych zmartwień, jak pośpiech. Pracował, komentował ten nasz polityczny bazar na najwyższym intelektualnie poziomie. Często na poziomie, na który głupstwa wyprawiane przez polityków, nie zasługiwały.
A jednak w ostatnich miesiącach przypominał nam co najmniej o dwóch rzeczach. Sztuka godnego umierania.
Po pierwsze,
Że każdy z nas jest „zoon politikon”, zwierzęciem politycznym. Dla wielu ludzi polityka to coś estetycznie obrzydliwego, odpychającego. Tymczasem to tylko część „prawdy”. Nasze ostatnie rozmowy o polityce z Łukaszem przypominały, że poprzez politykę także tworzą się więzi między ludźmi. Rozmawianie z Łukaszem o polityce było po prostu przyjemnością.
Po drugie,
Łukasz przypomniał nam o sztuce umierania. Diagnoza lekarska była bezlitosna. Z tej choroby statystycznie w zasadzie nie można się wyleczyć. Tymczasem Łukasz, na ile mogłem z mojej – na pewno wąskiej perspektywy – zobaczyć, postanowił pracować tak długo, jak długo się fizycznie da. Z pełną godnością i niezależnością umysłu wobec ewidentnego bólu i cierpienia ciała.
Umówiliśmy się na obiad. Nic już z tego nie będzie. Jestem Łukaszowi wdzięczny za hojność, cierpliwość i ten czas swojego życia, który mi łaskawie podarował. Na pewno nie jestem jedyny. Jestem Łukaszowi także wdzięczny za tę sztukę godnego umierania, którą się z nami podzielił. Za przypomnienie o sensie naszej przyziemnej pracy w obliczu tego, czemu zapobiec już nie podobna.
To bardzo dużo, Łukaszu, bardzo dużo. Trzymaj się, gdziekolwiek teraz jesteś.
Jarek