Pokaz broni USA u wybrzeży Norwegii w ramach specjalnych ćwiczeń przed dniem zagłady
Okręt to atomowy okręt podwodny przenoszący rakiety z głowicami jądrowymi USS Tennessee typu Ohio, a to E6-B Mercury, służący do przekazania rozkazu odpalenia pocisków. Oba odbyły ćwiczenia na Morzu Norweskim pod koniec ubiegłego tygodnia. Na ich zakończenie wykonano sesję zdjęciową, której efekty oficjalnie opublikowano we wtorek po południu czasu polskiego.
Na zdjęciach widać też inne okręty i samoloty, które najpewniej służyły za osłonę.
Wymowna groźba pod adresem Moskwy
Tego rodzaju ćwiczenia i zdjęcia są bardzo wymowne z kilku powodów. Po pierwsze okręty typu Ohio bardzo rzadko pokazują się na powierzchni. Zazwyczaj tylko wychodząc z bazy w na patrol i wracając do niej po kilku miesiącach. Ich podstawowym zadaniem jest oczekiwać w ukryciu na ewentualny rozkaz przeprowadzenia uderzenia jądrowego.
Wobec tego kluczowe jest pozostawanie w ukryciu, tak aby przeciwnik nie wiedział, skąd dokładnie może nadejść cios i nie był w stanie temu zapobiec, niszcząc okręt przed odpaleniem rakiet. Na powierzchnię wychodzi się więc tylko, jeśli jest to konieczne. Ewentualnie jeśli w interesie państwa jest użyć okrętu do propagandy.
Ostatni raz na europejskich wodach USS Tennessee pokazał się prawie rok temu, kiedy zawinął z krótką wizytą do bazy brytyjskich okrętów atomowych w szkockim Faslane. Poza tym był publicznie widoczny, tylko wchodząc i wychodząc z bazy Kings Bay w stanie Georgia. Pomiędzy tymi na pewno krążył miesiącami zanurzony w Atlantyku, tak aby móc w każdej chwili przeprowadzić uderzenie jądrowe na Rosję, ponieważ to jest główny cel tego rodzaju okrętów stacjonujących na wschodnim wybrzeżu USA.
USS Tennessee jest też interesujący z racji swojego uzbrojenia. Jak informowano w 2020 roku, był pierwszym SSBN (anglojęzyczny akronim od nazwy Strategiczny Okręt Podwodny z Rakietami Balistycznymi, potocznie „boomer”), który wyszedł na patrol z częścią ze swoich 20 rakiet strategicznych Trident II uzbrojonych w nowe głowice termojądrowe W76-2.
- To kontrowersyjne ładunki, które mają bardzo małą moc rzędu 5 kiloton, wobec 90 kiloton w standardowych W76-1 (takich mieści się do 14 na jednej rakiecie, alternatywnie montowane jest do 4 większych W88 o mocy 475 kiloton).
- Uzasadnienie ich powstania jest takie, że mają służyć do odstraszania Rosjan od użycia taktycznej broni jądrowej.
Amerykanie doszli do wniosku, że nie mają innej dobrej broni do wysłania Rosji mocnego sygnału, gdyby ta się zdecydowała użyć na przykład pojedynczej słabej bomby taktycznej w ramach demonstracji w Ukrainie.
Odpowiedź na to przy pomocy ładunku strategicznego o wiele razy większej mocy uznano za przesadę, wobec czego wymyślono W76-2. Wielu analityków (np. Hans Kristensen z FAS) uważało i uważa, że to niebezpiecznie obniżanie poziomu użycia broni jądrowej, czyli zwiększanie prawdopodobieństwa jej wykorzystania.
Ostatnie ćwiczenia a sygnał przekazywany Rosji
Jeśli chodzi o ostatnie ćwiczenia i sesję zdjęciową to wzmocnieniem sygnału pod adresem Rosjan jest obecność E6-B. To jedna z 16 wysoce specjalistycznych maszyn zbudowanych na przełomie lat 80. i 90. Służy do rozwiązywania problemu komunikacji z zanurzonym okrętem podwodnym.
Amerykański system kontroli broni jądrowej zakłada, że do jej odpalenia potrzeba specjalnego zaszyfrowanego kodu otrzymanego z centrum dowodzenia w USA. Jest on nadawany na wysokich częstotliwościach w ramach globalnego systemu łączności GHFS.
Sygnały tego rodzaju nie penetrują jednak dobrze wody i nie są w stanie dotrzeć do zanurzonego okrętu podwodnego. Potrzeba więc pośrednika i są nim E6-B.
Samoloty są wyposażone w specjalne kilkukilometrowe kable, które są rozwijane w locie za maszyną i ciągniėte w trakcie wykonywania specjalnych zwrotów tworzą dużą antenę do nadawania sygnałów na bardzo niskich częstotliwościach.
Czyli takich, które bardzo dobrze rozchodzą się w wodzie, docierając do okrętów podwodnych. E6-B musi się jednak zjawić w ich rejonie działania, aby wystarczyło zasięgu.
W czasie zimnej wojny takie samoloty były na stałych patrolach i co najmniej jeden zawsze był w powietrzu. Aktualnie są w stanie gotowości na lotniskach w USA. Ten konkretny E6-B przeleciał przez Atlantyk 20 czerwca z włączonym transponderem i wylądował w Norwegii, będąc widoczny dla cywilów.
Okręt podwodny wraz z samolotem tworzą więc system konieczny do przeprowadzenia ataku jądrowego. Ćwiczenie obu na Morzu Norweskim to jasny przekaz pod adresem Rosjan. Zwłaszcza że te wody są w domyśle miejscem ukrycia amerykańskich atomowych okrętów podwodnych będących w gotowości do szybkich ataków na europejską część Rosji.
- Do Moskwy jest około 2 tysięcy kilometrów.
- Dla pocisku Trident II lecącego po specjalnej spłaszczonej trajektorii (utrudniającej wykrycie i przechwycenie kosztem zasięgu oraz celności) to kilkanaście minut.
Perspektywa takiego ataku jest jedną z największych obaw Rosjan w kontekście rozważań na temat III wojny światowej. Kilkanaście minut na reakcję to bardzo mało, aby prawidłowo zidentyfikować zagrożenie, podjąć decyzję o ewentualnym odwecie i wysłać odpowiedni sygnał do swoich sił jądrowych.
Dlatego amerykańskie SSBN w Morzu Norweskim są traktowane jako potencjalni wykonawcy „dekapitującego” ataku jądrowego na Rosję, czyli takiego, który unicestwi kierownictwo państwa, zanim to zdoła wydać rozkaz reakcji.
Różnice w przekazie
Jedyną obroną przed takim scenariuszem, poza odstraszaniem USA, byłoby zniszczenie samolotu lub okrętu, zanim wykonają atak. Dlatego na zdjęciach widać też dodatkowo krążownik rakietowy typu Ticonderoga USS Normandy, oraz samolot patrolowy P-8 Poseidon.
Ten pierwszy jest drugim najlepszym (po lotniskowcach) co ma US Navy, jeśli chodzi o zapewnienie obrony przeciwlotniczej na dużym obszarze. Czyli w sytuacji wojennej mógłby odstraszać rosyjskie samoloty próbujące śledzić lub atakować USS Tennessee, lub E6B.
P-8 jest natomiast samolotem przeznaczonym głównie do wykrywania i niszczenia okrętów podwodnych. Czyli na przykład tych rosyjskich, które próbowałby śledzić USS Tennessee lub go atakować, zanim odpali rakiety. To jedno z głównych zadań myśliwskich atomowych okrętów podwodnych.
Można spekulować, że gdzieś w okolicy był taki amerykański, zapewniający dodatkową osłonę. Najpewniej był też rosyjski, zaznaczający swoją obecność, bo ćwiczenia raczej nie były zaskoczeniem dla Rosji.
Dla uniknięcia niebezpiecznych nieporozumień zamiar przeprowadzania takowych jest wcześniej sygnalizowany, a lot E6-B przez Atlantyk z włączonym transponderem na pewno nie uszedł uwadze Rosjan.
Niezależnie od tego przesłanie jest jednoznaczne. Być może jest to reakcja na wcześniejszy pokaz floty Rosjan na Kubie i Atlantyku u wybrzeży USA. Przeprowadziły go fregata Admirał Gorszkow i atomowy okręt podwodny Kazań, które w połowie miesiąca zawinęły do Hawany.
Uprzednio fregata miała odbyć między innymi ćwiczenia rakietowe w rejonie Bahamów. Różnica pomiędzy pokazami Amerykanów i Rosjan jest jednak istotna. Jeden pokazuje realistyczny i bardzo groźny scenariusz, drugi jest nierealistyczną szopką.
W sytuacji poważnego kryzysu lub wojny żadne okręty rosyjskiej floty nie będą się zapuszczać na Karaiby, bo ze względu na dysproporcję sił floty USA i Rosji tam by nie dotarły.
Broniłyby swoich baz nad Morzem Beringa i urządzały wypady na Morze Norweskie, próbując przeciwdziałać właśnie takiemu scenariuszowi, jaki pokazali Amerykanie.