Miasto w Rosji mobilizuje się na wypadek konfliktu. Lokalna społeczność opowiada o narastającym niepokoju
Oblast biełgorodzka leży blisko granicy z Ukrainą i od samego początku rosyjskiej inwazji jest dotknięta skutkami wojny. Mieszkańcy Biełgorodu muszą codziennie radzić sobie z syrenami alarmowymi, betonowymi blokadami na przystankach i ciągłym poczuciem zagrożenia. Miasto opustoszało, a wokół ważnych obiektów pojawiły się ekrany informacyjne, które uczą udzielania pierwszej pomocy i reagowania na alarmy. Więcej istotnych informacji można znaleźć na stronie głównej Onetu.
Na początku czerwca Ukraińcy mieli zaatakować rosyjskie centrum dowodzenia w Biełgorodzie. Według doniesień rosyjskich pod koniec maja, również w wyniku ataku ze strony Ukrainy, zginęło czterech mieszkańców obwodu. Już wcześniej media informowały o zawaleniu się, na skutek ostrzału rakietowego, fragmentu budynku mieszkalnego w Biełgorodzie. Wówczas śmierć poniosło co najmniej siedem osób, a wiele innych zostało rannych.
Rosja przypisała atak Ukrainie. Gubernator regionu informuje, cytowany przez „New York Times”, że od początku wojny w obwodzie biełgorodzkim zginęło 190 osób. Sytuacja potwierdza, że wojna dotarła tutaj już dawno. Mieszkańcy porzucają samochody i ukrywają się w schronach, a wszystko to wpłynęło zarówno na codzienne życie, jak i wygląd miasta.
Jak zauważa autor relacji dla „NYT”, ulice centrum Biełgorodu są niemal opustoszałe. Na dworcu kolejowym oraz na przystankach pojawiły się potężne betonowe wiaty. W okolicach schronów można dostrzec funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Budynek neoklasycystycznego teatru otoczono ekranami, na których wyświetlane są filmy uczące udzielania pierwszej pomocy i instruujące przechodniów, jak wezwać pomoc. Syreny przeciwlotnicze uruchamiane są czasem kilka razy dziennie, na co mieszkańcy reagują z należytym powagą, porzucając pojazdy i gromadząc się w schronach.
Do stanu wojennego przyzwyczaili się również rolnicy z okolicznych wiosek. Ich traktory są zasłaniane siatką odstraszającą drony, a niektóre posiadają nawet urządzenia zakłócające radary. Jak relacjonuje młody prawnik z Biełgorodu, „większość ludzi zna kogoś, kto został zabity lub ranny”. Podkreśla też, że połowa mieszkańców to Ukraińcy lub osoby mające bliskich po tamtej stronie granicy, z którymi dotychczas byli w stałym kontakcie.
Klimat niepokoju ma swój wyraz w życiu codziennym. Jedna z mieszkanek opowiedziała autorowi „NYT” o dzieciach z przedszkola, które nauczyły się słowa „atak rakietowy”, zanim nauczyły się mówić. Inny mieszkaniec wspomniał o tragedii swojej siostry, która w wyniku ostrzału straciła życie, a jedno z jej dzieci musiało zostać po amputowanej nodze. Obywatele Biełgorodu pytają: „Czy ktoś stanie w naszej obronie?”. Pilnej potrzeby działań pokojowych apelują, że nie przyniesie to nic dobrego ani tu, ani tam.